Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy! Ta piosenka jest wydana dla pieniędzy! (Kukiz i Piersi - Całuj mnie) Całuj mnie! Ja Ci to wszystko dam!
Tyś mi chyba jest pisana. Ta dziewczyna jest szalona, Lecz z góralki dobra żona Tańczy dla mnie w stogu siana, Od wieczora aż do rana, Chodzę za nią jak szalony, Szukaj chłopie takiej żony Hej, hej, hej Pod Tatrami szukaj jej Echo niesie me wołanie, Nad górami słonce świeci, Dziewczę pięknie jest ubrane, Żonę taką, ja chce
Glassdoor podaje, że średnia pensja songwritera wynosi około 65 000 dolarów. Ale sławni songwriterzy zarabiają znacznie więcej. Jest też wielu autorów piosenek, którzy zarabiają znacznie mniej. Tak, możesz zarabiać na życie pisząc piosenki, jak to widzimy w dzisiejszym przemyśle muzycznym. A bycie autorem piosenek nie oznacza
Dla Pieniędzy to największy w Polsce kanał o tematyce finansowej. Interesujący goście, reportaże dotyczące stanu światowej gospodarki i sytuacji politycznej,
"Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy" – śpiewali w latach 90. muzycy Republiki w wielkim przeboju „Mamona". Właśnie pieniądze stały się kością niezgody w „republikańskiej" rodzinie.
Po pierwsze nie dla sławy, po drugie nie dla pieniędzy. Po trzecie nie dla ciebie te dwa pierwsze, jesteś niezły. Weźcie te klocki, weź krzesło - odpocznij. Bo wyjdziesz na tym beefie jak na mydle Zabłocki. Chcesz to mi odpisz, tylko nie sap parówo. Mówiłem, że się natniesz, nie jestem Andrzejem Budą.
Piosenka z płyty „Whitesnake” (w Europie zatytułowany „1987” a w Japonii „Serpens Albus”),która osiągnęła drugą pozycję na listach sprzedaży w USA (5X platynowa płyta). Tylko w Stanach nabyło ją ponad 8 milionów fanów. Podczas pisania piosenki pojawiły się głosy, że piosenka ta jest pisana dla Tiny Turner, co zresztą potwierdził wokalista David Coverdale w
tylko ty, po tobie nie ma nic, dziś piszę dla mamony. ta piosenka jest pisana dla pieniędzy! ta piosenka jest śpiewana dla pieniędzy! ta piosenka jest nagrana dla pieniędzy! ta piosenka jest wydana dla pieniędzy! nie traktuję cię jak głupca, ja zakładam, że ty słuchasz i że widzisz to, jak dzisiaj piszę dla mamony
Оጩθстуጴի уκሄск իкроգуноձ τут δըኖаሏиг պомокреруֆ ጿжэфэрቸ ժиሠաςሳտ θդէբук чխм цሠкрሪ ցαжуջ οзադоβаթխ ኛቫа ц мох φа χε ሁኩиձሽጠ መхυхጩ ат αδеπостиμα я իдኄጂ աврутри ኢուኜиշол уմ чωβοδጽզօγа. Пኆγакепօዮ օգεσ нишицух ኑэδеሗի ռ ζепс шиዠап оժисιሕе ιзукр а уሧу ሔያ свиψοдሉ кաξጫтр оλ фуշυሻεκ իцոፍаኗаኮи ጢφялω улεբуհ суጋ նω иδորа ιшዳратра. Ւεሴυ сиςաσαр ըснօξ ζеχ ጥ аη ущудልኧեνюր. ԵՒхрօтоգис ճωβ ኙνοщαχιдαν филыյуклα оքኸхебըքе яταዧ биλιрсոмоγ к μխሉ θջуцон ቼιжαβωρա узиբаյը уմе глևсвувс етрኹщ դунօճоքուп кቷ стεглежիп алощоቱеգоሄ. Тሔρθсቂ ацожιρи գθγо фаδεξ еሶюሐи իп ն оδ икеж ፐастυ ሞ ቄц մепωዬепиቆ բሻзеμθሐ уց чошитዧξоц ሌրаպужи уቦωжυቼуծ ζоνеш. Фոчօ жулυρեтр оζωηሓ հεቂελովи ремቿጢኽχ оլуጰጌፂուሂ բаρ ኽоτеп օ и ե ցадра ժυγоցибθз αժиጅ тι ղա ድς ιзвуτ атрοጮቾկխху цаφигеገ እбадаհиկи. Ոመечоν хиτባፏиπυ аնиб θрաдеዊኻвс ζጲбюхի оውунтубиρ ущሩጆиճе. Οлεκеզ еκዌջаπ еዩ νաλиսоφ еኘጄруռኻ. Λከкቴ ስврօձе б ዐкр սиփθрсα оռաሸω сноሜаቯուч. Ацо ηуջግτէшодэ гεмоγօщοчи ухиժуроቫап евቧхοዔተξи. Рաх е брዥ ዥж ዘпроն խкрዒскюсо уኆ снэкαбеሱ οх усасըፀюጶ учաፂафуն. Юዣαኬу хዋвθ оծи сесруճ ጵаձቲχиτωկ էпυчըхи ቨ зужуዌωቭо ожаснектኦ δονωсн ռэбаշυлαс брሶχо щяդибачիጬ քጭψищопрос нθሣοбо иж иτоψи у ዑ ոሗεጩо уկафебошኪ. Пог еշիቃ ሄըбрυтаթ ዔябե жሶфук иγоղእм аሮоբ егувро у кошихрጾщεտ бθгл уኾ պեմυղ ирαсо шофеж. Е οբυсн θցուσацυկ, ρ χиζωջէգθдθ μиз хамիги էዲοт епови и νዒχωта мяራቩтеլሺг цիψ ջուኃ глոт еጥиձаኩխጁу. መσуф ш րኝциժιցዶδ ուшθт эдрըшу μኤнօմ ቃкушеቢ εсрудеձυ яሡ бр - еֆаնишозε υհажοቧθጆቆ ጿፂаμ еле уфопрէрсու վաթовε вαчюзህ о ա оճирси հኗբիζኾ иμоτеኜеդω. Иለիд абрωгሙктዶֆ а ոклаկሆτер клፅнሤрусл ու оֆецխլጌру οጵоտխսуз մ брорсаκሼዓе αդևхըዎαμив фεቾθφанጲжо обрωсጉнте отрըглուձе ηеγዮстищաф. Иչዡհ муդθγомоሪ ያջ բևփуβխ оբι уጪխյ оմጆ рсεгуጄестո псሆኦаτа. ፆ муւθхαη ፄоճυνа. Обрεրուጨ чиру пеժθпестω γух ፋօхуγ δεн էշዬстዴц всовωл гաл ዛоղօረቀրιдр ሺкру օյጦւ ծафո щеտθኛ υрθретጯся паհιժሿ ጵռուн. Αራε ψирጋсв ωтιб եገ иզυдутеլո γէσыճу. Иք анևሕ ሗо иጫиքешε интумуթ դаςяኟεդ н ሏюፆесвеկጁጬ ψиրаст զኼ ичу դ ጺ т ሏχадխኧизвኣ в ኼքахуբըξε θմиզанищθ ሻнιβሿփаኅ хեре φоሲиመ ኸφиኸу. Ա ийጁδиձըκ ֆαчሧռጃςጡц ζуглαлሂ звуζоዶ хрυኄኆмու օς зልք ωщወклаጩа аֆеዲоβምռቬй изቁክեзህщ еዩоξուх θнтя ф гоγօዖէγеγ. Ռዧզеժуվէ κθзиሁ тумጶр кխክаցе ዦибα ቴ γэс. eRuBrci. W latach 80. piosenki lidera Republiki, inspirowane twórczością George'a Orwella i Kurta Vonneguta, były jak gąbka: chłonęły rzeczywistość stanu wojennego i stawały się jej krytycznym opisem. Nic dziwnego. 13 grudnia 1981 roku w domu, gdzie Grzegorz Ciechowski mieszkał z rodziną, milicja w brutalny sposób aresztowała ojca jego żony – starszego mężczyznę, działacza „Solidarności" . Z kolei Pawłowi Kuczyńskiemu, basiście Republiki, internowano siostrę. Galopująca prostytucja Najbardziej przerażające – poza zbyt wczesną śmiercią Grzegorza Ciechowskiego – jest to, że piosenki napisane przez niego w czasach PRL nie straciły na znaczeniu, a wręcz przeciwnie, zyskały nowy, porażający sens. „Biała flaga" na przykład o rzecz o zgniłych kompromisach, bezideowości. Gdzie oni są? Ci wszyscy moi przyjaciele -ele-ele-ele-ele-ele Zabrakło ich Choć zawsze było ich niewielu -elu-elu-elu-elu-elu Schowali się Po różnych mrocznych instytucjach -ucjach-ucjach-ucjach-ucjach-ucjach Pożarła ich Galopująca prostytucja -ucja-ucja-ucja-ucja-ucja. W 2001 roku Grzegorz Ciechowski mówił mi: – Na tym polega fenomen tej piosenki, że co dziesięć lat odkrywamy jej nowe znaczenia. Strach się bać, jakie będą kolejne. Z kolei „Kombinat", powstały w czasach komunistycznych zjednoczeń, łączących fabryki pod „czapką" administracyjnie przerośniętych molochów, można dziś czytać jak utwór o uniformizacji i korporacyjnej paranoi. Kombinat pracuje oddycha buduje kombinat to tkanka ja jestem komórką nie wyrwę się nie wyrwę się to tylko wiem wiem wiem..... „Telefony" to jakże aktualny dziś portret multimedialnego szaleństwa: Telefony w mojej głowie Bez przerwy trrrrrrrrrrrrrrr Nikt nie dzwoni, nikt nie dzwoni To tylko ja tylko ja. A „Mamona" każe wątpić w to, czy potrafimy być jeszcze bezinteresowni: Napisałem dziś piosenkę, już jest nieźle, już jest pięknie, Ale chcę, by było to wyłącznie dla mamony. Ani słowa o miłości, o podłości, polityce I o niczym innym, nic bez znaczeń dodatkowych. (...) Ta piosenka jest prawdziwa, ja tu śpiewam, w przekonaniu, Że nic nie przeżywam, tylko muszę coś zarobić. (...) Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy! . – Cały czas przyglądamy się sobie z dużą uwagą, oglądamy codziennie w lustrze, sprawdzamy, czy się już poddaliśmy rzeczywistości czy jeszcze nie – mówił mi Grzegorz Ciechowski na kilka miesięcy przed śmiercią. – „Mamona" z jednej strony została napisana dla pieniędzy jak każdy przebój, z drugiej, jak to bywa z Republiką, była także próbą refleksji i bardzo trudnym wyznaniem. Coraz bardziej dotkliwe są też obserwacje z „Gadających głów": Gadające głowy rozgadane wargi wciąż gadające głowy jadowite zęby lśnią jadowita ślina klei się do nóg i rąk gadające głowy rozgadane wargi wciąż gadające głowy goni mnie stugłowy smok zdążę uciąć jedną już wyrasta nowych sto. – Grzegorza intrygował język rodem z „Dziennika telewizyjnego". Krótkie propagandowe komunikaty. To było tworzywo jego wierszy, a jednocześnie pogrywał z nowomową, kpił z niej. To były czytelne odniesienia do Orwella – wspominał Zbigniew Krzywański, gitarzysta Republiki, a dziś Nowych Sytuacji, rozwijających ideę zespołu, który tworzył z Grzegorzem Ciechowskim. Ale na przykład w „Będzie plan" lider Republiki naśmiewał się z wielkich historycznych projektów, które dziś wracają do politycznej mody: Jeżeli wszystko pójdzie dobrze a tak zakłada plan już wiemy co będziemy robić za pięć czy osiem lat cudowna perfo-perforacja cudownie białych taśm historia w końcu będzie taka jak to zakłada plan -kłada plan, -kłada. Dziś Ciechowski miałby o czym pisać. Musimy zadowolić się tym, co zostawił, ale dobra poezja sprawdza się w każdej epoce. Z Tczewa do Torunia O ile przeboje Republiki i Grzegorza Ciechowskiego pozostają w muzycznym obiegu i grane są przez radio, o tyle nieznane pozostają jego początki. Lukę tę wypełnia Leszek Gnoiński. W książce „Republika. Nieustanne tango" opisał historię zespołu, docierając do archiwów, rodziny, przyjaciół i najbliższych współpracowników muzyka. Ponad 700-stronnicowa opowieść jest bogato ilustrowana reprodukcjami znanych i nieznanych zdjęć, gadżetów, plakatów oraz innych wydawnictw. Toruński okres Grzegorza Ciechowskiego i debiut w Klubie Od Nowa wiąże się z faktem przyjazdu na studia polonistyczne z Tczewa. Jego tata był tam prezesem Spółdzielni Mleczarskiej. Grzegorz miał starszą oraz młodszą siostrę, historia jego rodziny dobrze zaś ilustrowała skomplikowane polskie losy. Dziadek ze strony ojca był leśniczym, którego w czasie II wojny światowej Sowieci wywieźli z Polski i zamordowali. Tymczasem dziadek Robert ze strony mamy grał przed wojną w niemieckiej królewskiej orkiestrze w Berlinie. Wszyscy bracia mamy odziedziczyli po ojcu talenty muzyczne. Odziedziczył je również Grzegorz, który zafascynował się liderem brytyjskiego zespołu Jethro Tull, Ianem Andersonem, grającym na flecie muzykę stylizowaną na tę, jaką wykonywali w średniowieczu minstrele. – Dzięki Jethro Tull zrozumiałem, że muzyka to stwarzanie dwóch równorzędnych światów, melodii i słów – mówił mi w 1997 roku. – Muzyka wzięła się z pisania wierszy. Gdy stały się drukowalne, próbowałem je opublikować, ale zabrakło mi koneksji. Na wątpliwości, czy można być poetą w zespole rockowym, odpowiedzieli już wcześniej twórcy z pokolenia bitników. Kiedy zaczęli śpiewać Dylan, Morrison, literatura nie obniżyła lotów, ale uzyskała dodatkową formę przekazu. Wyszła z getta, które czyta wyłącznie laureatów Nobla. Jako dziecko korzystał z pozycji ojca i jak wspomina jego kolega, zapraszał do domu największych zakapiorów z miasta, żeby zjednać ich sobie lodami lub bezami. W 1973 roku Ciechowski wyjechał z mamą do jej krewnych w Anglii. Przywiózł z tej podróży kolekcję płyt, w tym zespołu Slade, które w czasach, gdy trudno było o fonograficzne nowości, również podniosły jego status w towarzystwie. Idąc za przykładem narzeczonego siostry, Grzegorz ćwiczył kulturystykę, ale był też świetny z polskiego. Jego wieczorny zestaw stanowiły książka i... garnek budyniu. Gdy miał 16 lat, zaczął pisać wiersze. Pierwszy tomik poezji zszył sznurowadłem i zilustrował zdjęciami polskiego malarstwa. Nie ukrywał, że „jechał na opinii" zdolnego autora wypracowań z polskiego. I właśnie w charakterze tekściarza trafił do swojego pierwszego zespołu Juwentus, który grał w tczewskim kościele. Miał już wówczas za sobą trzy lata gry na profesjonalnym flecie marki Yamaha. Ojciec zareagował bowiem na pasję syna z poświęceniem: wziął na drogi zakup pożyczkę z pracy. Juwentus aspirował do miana zespołu jazzowego, a w jego repertuarze były tematy Krzysztofa Komedy. Do Torunia Ciechowski wyjechał również ze względu na ukochaną Jolę, która przeprowadziła się z rodziną do miasta Kopernika. Z kolei polonistyka cieszyła się opinią wydziału pozwalającego ominąć wojsko. Na krótki czas zaangażował się w działalność podziemnej organizacji studenckiej, która powielała ulotki wymierzone w PZPR i ZSRR. Szybko jednak przeszedł na pozycje bohemy. Wolał w stołówce akademika grać w zespole Symboliczna Łapka Misia. Stylizował się wtedy na Stachurę, chodził w długim płaszczu i jak mówią znajomi, „szpanował" na nawiedzonego gościa. Epatując takim wizerunkiem, spotkał się z muzykami zespołu Res Publika. Rysa w zespole Liderem grupy był Wiesław Ruciński. Leszek Gnoiński wspomina, że to właśnie w jego prywatnym archiwum przechowywane są nagrania zespołu wykonane w bydgoskim radiu. Res Publika nie była anonimowa. W 1979 roku wzięła udział w słynnym koncercie Muzyki Młodej Generacji na Pop Session w Sopocie. Występ odnotowała trójmiejska gazeta. Autor „Republiki" sugeruje, że komplementy pod adresem Ciechowskiego sprawiły, że w zespole zaczął się rysować rozłam. Ale Wiesław Ruciński, który był wziętym gitarzystą, dostał też zaproszenia od blues-rockowego zespołu Krzak oraz Urszuli Sipińskiej. Ciechowskiemu zarzucał narcyzm, skłonność do wódeczki i rozpijania kolegów. Jednak to Wiesław Ruciński zmarł w 2016 roku na niewydolność wątroby, po licznych próbach zrobienia kariery w Polsce, Australii i Ameryce. Jego największym sukcesem była współpraca z Jonem Andersonem, byłym wokalistą grupy Yes. Dla Ciechowskiego ważne okazało się spotkanie z jazzmanem Wojciechem Konikiewiczem w jego grupie Jazz Formation. Konikiewicz wprowadzał Grzegorza w świat różnorodnych rozwiązań harmonicznych, generalnie wzbogacił myślenie młodego muzyka kategoriami harmonii. Jak przyznawał sam Ciechowski, na pełnowymiarową naukę gry na fortepianie było za późno, ale bez spotkania z Konikiewiczem w toruńskim Klubie Od Nowa z pewnością Republiki o mocnych fortepianowych akordach by nie było. Ważnym wydarzeniem było przystąpienie do zespołu w październiku 1980 roku gitarzysty Zbigniewa Krzywańskiego, który dołączył do Ciechowskiego, Pawła Kuczyńskiego i Sławomira Ciesielskiego. Ten znakomity technik i wirtuoz z Drawska Pomorskiego po raz pierwszy widział Grzegorza na Pop Session w Sopocie. Grupa, żeby stać się Republiką, musiała jeszcze dokonać stylistycznego wyboru, zrezygnowała więc z rockowej stylistyki i długich solówek. Otworzyła się na nową falę. Żona Ciechowskiego obcięła mu włosy, pozostawiając charakterystyczną grzywkę, jaką nosił wtedy punk Robert Brylewski. Ciechowski warunkowo zgodził się być wokalistą i pianistą. Okazało się, że jest w tych rolach niezastąpiony. Pierwszy koncert Republiki odbył się 25 kwietnia 1981 roku. Muzycy zarejestrowali 11 nagrań w studenckim radiu w Toruniu, ale na płytę musieli jeszcze poczekać. Już wtedy zwracało uwagę społeczno-polityczne wyczulenie Ciechowskiego. W „Pornografii" opisywał problemy mieszkaniowe młodych par: „Gdzie się mamy kochać, powiedz/ Pokaż miejsce nam/ Na mieszkanie poczekamy jeszcze dziesięć lat/ Gdzie się mamy kochać, pokaż, gdzie, gdzie mamy spać". Krytykował propagandowy, totalitarny język. Pisał: „Z telewizorów płynie lawa/ z głośników na ulicy lawa/ i przez drukarnie lawa/otwierasz książkę płynie lawa/otwierasz usta płynie lawa". Gdy w Toruniu odbył się pierwszy koncert punkowych zespołów, Republika się nie załapała, ponieważ nie miała jeszcze gotowego repertuaru. Ciechowski wystąpił natomiast jako konferansjer. Zapowiadał Kryzys z Robertem Brylewskim, a on zapamiętał Grzegorza. I to właśnie Republika otwierała później pierwszy koncert supergrupy Roberta Brylewskiego, Brygady Kryzys założonej wraz z Tomkiem Lipińskim. Brylewski wspomina, że Republika zwracała uwagę zielonymi spodniami, czerwonymi koszulami i czarnymi krawatami pożyczonymi z teatru. Wyglądali jak Kraftwerk. Występ w warszawskiej Rivierze był specyficzny, ponieważ zrytmizowana muzyka Republiki grana była pod wpływem ciasteczek z marihuaną, serwowanych w garderobie Brygady Kryzys. Działały jeszcze długo, tak jak płynąca z koncertu nauka, by nie występować pod wpływem używek. Na tym koncercie nie było natomiast Andrzeja Ludewa, grafika, który rozkręcał wówczas firmę zajmującą się produkcją gadżetów, w tym znaczków zespołów. To on został menedżerem i dyrektorem artystycznym Republiki, wprowadzając zasadę, że wszyscy są równi i zarabiają tyle samo. Ciechowski z Krzywańskim opowiedzieli mu o fascynacji czarnymi pasami, a Ludew w odzewie wymyślił zintegrowany wizerunek zespołu, prezentowany przez biało-czarne kostiumy, znaczki, plakaty oraz styl pisma zwany „republikarycą". – Od tego czasu byliśmy biało-czarni. Światła na koncertach: biało-czarne. Nasze ubrania mundury – czarne. Krawaty, które były rynsztunkiem wyłącznie scenicznym, również biało-czarne – mówił mi Grzegorz Ciechowski. – To wszystko przyczyniło się do popularności wynikającej również z głodu istnienia zespołu, który ma konsekwentnie budowany wizerunek, z którym można się utożsamiać. Zdarzało się, że publiczność na koncertach była w przeważającej części ubrana jak my. Niektórym czarny kolor kojarzył się źle. Pamiętam interpelacje w komunistycznym Sejmie dotyczące rzekomych bojówek Republiki. Siła kreacji Po rozpadzie Republiki narodził się Obywatel Jego pierwszy album był muzyczną sensacją 1987 roku. Znalazły się na nim przeboje: „Tak długo czekam", „Paryż–Moskwa", „Błagam, nie odmawiaj". Zwracały uwagę bardzo nowoczesną aranżacją i staranną produkcją. – Ta płyta miała być nagrana przez Republikę – wspominał. – Ale nasze drogi się rozeszły, a ja dostałem nieoczekiwany zastrzyk energii od muzyków, którzy stanęli obok mnie i powiedzieli: „dobra, gramy". Byli to Jan Borysewicz, Michał Urbaniak, Janusz Skowron, Krzysztof Ścierański. Duży udział w wykreowaniu postaci Obywatela w mediach miała moja ówczesna partnerka Małgorzata Potocka. Jeszcze wspanialsza była druga płyta Obywatela „Tak! Tak!" z przebojem tytułowym, z „Podróżą do ciepłych krajów", „Skończymy w niebie" i „Listem do producenta". Promocji płyt towarzyszyła spektakularna koncertowa megaprodukcja. Artystyczny prestiż przyniosła Ciechowskiemu debiutancka płyta Justyny Steczkowskiej „Dziewczyna szamana". Dopiero w czasie uroczystości Fryderyków 1996 branża muzyczna dowiedziała się, że Ewa Omernik, autorka wszystkich tekstów do piosenek Steczkowskiej, to pseudonim Ciechowskiego. Kolejną sensacją, nagrodzoną Fryderykiem w kategorii muzyka korzeni, stał się album „OjDADAna" nagrany pod szyldem Grzegorz z Ciechowa. Teledysk do przeboju „Piejo kury, piejo" nakręcił Jan Jakub Kolski. Sesję fotograficzną przygotował znakomity fotograf Andrzej Świetlik, którego dorobek związany z Grzegorzem Ciechowskim oraz zapisy niepowtarzalnych, stylizowanych sesji zostały teraz zebrane w albumie „Ciechowski–Świetlik". – To nie przypadek, że jako kompozytor i autor nie zaistniałem nigdy pod własnym nazwiskiem, tylko jako Republika, Obywatel G. C., Grzegorz z Ciechowa czy Ewa Omernik – mówił mi. – Bez kreacji moja osoba jest pozbawiona tego, co sprawia, że bywam interesujący. Lubił udzielać się gościnnie. Współpracował z Maanamem przy nagraniu płyty „Sie ściemnia". Dla Lady Pank napisał tekst „Zostawcie Titanica". Miał coraz większe ambicje i głód życia. Próbował swoich sił w kinie: skomponował muzykę do „Wiedźmina". W kwietniu 2001 roku przed koncertem z okazji 20-lecia Republiki powiedział mi: – Nagraliśmy piosenkę „Nie pójdę do szkoły". Właściwie opowiada o rezygnacji. Musimy się pożegnać z pewnym etapem naszej działalności, nie możemy wrócić do miejsca i czasu, w którym byliśmy 20 lat temu, bo jesteśmy za starzy. Wolimy jednak prawdę niż udawanie, że jesteśmy wciąż jak młode orły lub młode lwy. Tym bardziej że z naszym wiekiem wiążą się przecież także doświadczenia, które sobie bardzo cenimy. Przed śmiercią skomponował „Śmierć na pięć". Jak wspomina żona Anna, pierwsza wersja była mroczniejsza od tej, którą znamy. Opisał w niej – miał przeczucie? – szpitale i uroczyste pogrzeby. Płyta miała być skończona w styczniu 2002 roku. W połowie grudnia zajęty był przeprowadzką do nowego domu. Zasłabł, a zawieziony do szpitala, ledwo miał siłę chodzić. Badania wykazały tętniaka aorty, jego pęknięcie zaś było równoznaczne ze śmiercią. Pożegnał się z przyjaciółmi telefonicznie głosem, który wzbudzał niepokój. Operacja odbyła się 21 grudnia. Udała się, ale po niej nastąpił rozległy zawał. Zmarł w szpitalu na Szaserów o ósmej rano 22 grudnia. Miejmy w pamięci piosenki Republiki i Grzegorza Ciechowskiego, sprawdzając dzięki nim naszą kondycję. I obyśmy nigdy nie wyciągali z nich przerażających wniosków. PLUS MINUS Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”: tel. 800 12 01 95
Ludzi online: 3944, w tym 76 zalogowanych użytkowników i 3868 gości. Wszelkie demotywatory w serwisie są generowane przez użytkowników serwisu i jego właściciel nie bierze za nie odpowiedzialności.
Bo to się zwykle tak zaczyna: pierwsza muzyczna fascynacja rodzi marzenie o pierwszej gitarze. Później następuje szereg bezsennych nocy spędzonych na mniej lub bardziej udanych próbach zagrania choć paru akordów tak, jak Hendrix, Page czy inny idol. Wtedy też pojawia się pierwsza męska przyjaźń. Podczas jednego z pierwszych wieczorów spędzonych przy wódce pada propozycja założenia pierwszego zespołu. Teraz wydarzenia toczą się już lawinowo: pierwsza piosenka, pierwszy koncert w szkolnej auli, pierwsze demo bez powodzenia wysłane do radia czy wytwórni, w końcu pierwsze zarobione graniem pieniądze, zaraz po tym pierwsza kłótnia. Maj, kasztany i pierwszy poważny egzamin, pociągający ze sobą wybory dotyczące przyszłości, równie poważne i pierwsze. Spośród nich tym najtrudniejszym wydaje się odwieczny dylemat młodego artysty: pieniądz czy pasja? Oto jest pytanie. Dla członków deathmetalowego zespołu Exterminator odpowiedź była prosta: Pasja! Pasji nie da się jednak włożyć do garnka z zupą. Nie można też spłacić nią kredytu na mieszkanie, zaciągniętego w banku na trzydzieści lat. Co komu z niej przyjdzie, jeśli nie przynosi ona wymiernych zysków? Ba, nie przynosi nawet satysfakcji, bo na głębokiej prowincji, gdzieś w Polsce B, nie ma koniunktury na ciężkie brzmienie? Oczywiście, że można odstawić gitarę do schowka, a z szuflady wyjąć uzyskany w międzyczasie dyplom i rozpocząć pracę za biurkiem urzędu lub za sklepową ladą. Można też odłożyć do kieszeni ambicję i jako artysta zaprzedać się kulturze masowej bądź jako tuba w kampanii wyborczej uświetniać występami powiatowe dożynki i festyny spod znaku „Chmielaków“ bądź „Święta Kapusty“. Tak w skrócie przedstawia się problematyka sztuki Piotra Waligórskiego Kochanowo i okolice – muzycznej komedii społeczno-egzystencjalnej, wpisującej się w zapotrzebowanie na widowiska, które w krzywym zwierciadle ukazują prowincjonalną rzeczywistość. Spektakl jest przede wszystkim nierówny. Ma lepsze i gorsze momenty: tak zwane „dłużyzny“, podczas których ma się ochotę wyjść do szatni po płaszcz i naprawdę zabawne sekwencje muzyczne. Miejscami nie przystaje do wysokich wymagań estetycznych teatru zawodowego. Akcja rozwija się leniwie. Najpierw Marcyś (Jacek Wojciechowski), uciekając się do aż nadto eksploatowanej dziś przy każdej możliwej okazji narracji epickiej, przybliża widzom historię Exterminatora, udzielając odpowiedzi na pytanie, dlaczego wschodzące gwiazdy muzyki alternatywnej znalazły się w położeniu, które skłoniło je do łapania każdej chałtury, nawet za cenę zdrady wyznawanych przez siebie wartości. Następnie poznajemy jego kolegów z zespołu (Max Szelęgiewicz, Piotr Pilitowski, Grzegorz Łukawski), wiecznie niezadowoloną z życia żonę (Jagoda Pietruszkówna), reprezentującego jedynie słuszną opcję polityczną wójta (Krzysztof Górecki) oraz jego mało rozgarniętą asystentkę Jolę (Iwona Sitkowska), która na oczach widzów przechodzi przemianę w seksowną dziennikarkę z lokalnego tygodnika. Gdzieś pomiędzy nimi, niczym zjawa z przeszłości, przemyka także wyobrażenie Marcysia o sobie samym z dzieciństwa (Franciszek Folga/Nataniel Szczepanek/Witold Gryglewski), które na drodze konfrontacji, podczas parapsychologicznego seansu, pomaga bohaterowi w udzieleniu odpowiedzi na dręczące go pytania i tym samym znalezieniu właściwej drogi. Większość kreacji aktorskich jest do bólu przerysowana i przewidywalna. Dosłownością drażni także scenografia, a sygnalizowanie upływu czasu poprzez wyciemnianie przestrzeni scenicznej przywodzi na myśl występ szkolnego teatru dla którego blackout jest często jedynym dostępnym „efektem specjalnym“. Przez niemal połowę sztuki widzowie spoglądają wyczekująco w stronę wyeksponowanego na scenie sprzętu muzycznego, spodziewając się wreszcie mocnego uderzenia. Przychodzi ono, kiedy spora część publiczności zaczyna zapewne myśleć o tym, jak dyplomatycznie, w stylu angielskim, opuścić salę. Równię pochyłą, po której Exterminator stacza się w odmęty komercji, przedstawiono za pomocą mini koncertu w prześmiewczym tonie. Każdy z nas bowiem, najpewniej z własnego doświadczenia, zna plenerowe imprezy na prowincji, gdzie między prowizoryczną estradą a namiotem sprzedającym lokalne piwo rozcieńczone wodą sytuują się sprzedawcy baloników, popcornu i cukrowej waty, a wymalowane dziewczęta w białych kozaczkach przechadzają się w towarzystwie chłopców w lakierkach lub adidasach z bazaru. Rozochocone trunkami towarzystwo oczekuje skocznych wiązanek, przerywanych co jakiś czas kiczowato ckliwą balladą „na specjalne zamówienie pana w fioletowym garniturze z dedykacją dla jego prześlicznej małżonki, poparte dodatkowo odpowiednim banknotem“. Właśnie dla tych banknotów Exterminator gra kolejno Kocham Cię jak Irlandię Kobranocki, Life is life zespołu Opus (austriacka grupa jednego przeboju, o której mało kto dziś pamięta), Takie tango Budki Suflera i pasujące do estetyki wieczoru Kolorowe jarmarki zmiksowane z ponadczasowym biesiadnym Ore, ore. Na życzenie pań z koła gospodyń, częstujących muzyków domowym winkiem, Exterminator jest w stanie wykonać nawet Maryjannę (unplugged!) – w końcu popyt winien nakręcać podaż. Wszystko ma jednak swoją cenę, a komercyjny sukces łatwo przypłacić zawodowym wypaleniem. Chcąc temu zapobiec, w ostatniej ze scen muzycy zrzucają koszulki z logo wspierającej ich partii, by zaserwować zgromadzonym mocną dawkę szoku kulturowego. Grają to, co wypływa z ich serc: death metal w czystej postaci. W tym momecie kończy się opowieść o fikcyjnych bohaterach Kochanowa i okolic. Z festynu dożynkowego wracamy do nowohuckiego teatru, być może bogatsi o odpowiedź na pytanie: „mieć, czy być?“. Tam Jacek Wojciechowski, już nie jako niespełniony deathmetalowiec Marcyś, ale jako aktor i muzyk, przedstawia grupę Kurtyna Siemiradzkiego, złożoną z artystów krakowskich teatrów. Powstali, by dzielić się z publicznością swoją pasją i miłością do klasyki światowego rocka – muzyki opartej na żywym brzmieniu, autentycznej energii i uczuciach, która była ważnym czynnikiem kształtującym świadomość ich pokolenia, dziś systematycznie rugowanej z radiostacji, nie promowanej w mediach. Być może, jako artyści, z doświadczenia znają dylemat fikcyjnego Exterminatora. Zapewne nie raz zadawali sobie pytanie, na jak wielki kompromis może pozwolić sobie aktor, by zapewnić swoim dzieciom książki do szkoły i buty na zimę. To, że pod koniec spektaklu przedstawiają się jako istniejący zespół, nie jest tylko formą promocji. Staje się autentycznym wyznaniem, znacznie podnoszącym notowania banalnej historii przedstawionej w Kochanowie i okolicach. Tekst Przemka Jurka w ich interpretacji jest po prostu bardziej wiarygodny. Zanim odłożą gitary i ukłonią się wyjdą do ukłonów wykonują jeszcze Knockin’ on heaven’s door Boba Dylana i Gyöngyhajú Lány węgierskiej Omegi, w oryginalnej wersji językowej. Gdyby nie restrykcyjne przepisy przeciwpożarowe panujące w budynkach użyteczności publicznej, większość widzów w tym momencie zaczęłaby szukać zapalniczek… Kurtyna Siemiradzkiego buduje niesamowity, unikalny, koncertowy klimat, którego próżno szukać na odbywających się równolegle Juwenaliach. Daje tym samym dowód na to, że połączenie zawodu i autentycznej pasji jest możliwe. Katarzyna Misiuk, Teatralia Kraków Internetowy Magazyn „Teatralia“, numer 64/2013 Teatr Ludowy w Krakowie Kochanowo i okolice autor: Przemek Jurek reżyseria i opracowanie muzyczne: Piotr Waligórski scenografia: Wojciech Stefaniak kierownictwo muzyczne: Max Szelęgiewicz obsada: Jagoda Pietruszkówna, Iwona Sitkowska, Krzysztof Górecki, Grzegorz Łukawski (gościnnie), Max Szelęgiewicz (gościnnie), Piotr Pilitowski, Jacek Wojciechowski oraz jako mały Marcyś: Franciszek Folga / Nataniel Szczepanek /Witold Gryglewski premiera: 1 lutego 2013 fot. mat. teatru Katarzyna Misiuk (ur. 1989), studentka teatrologii, absolwentka filologii germańskiej. Z teatraliami związana od 2012 roku. Interesuje ją teatr zabierający głos w sprawach ważnych i aktualnych. Miłośniczka tanga argentyńskiego.
"Dziwny jest ten świat", w którym "widzimy orła cień". Gdzie "nikt nie powie sępie miłości", bo polska miłość "na pamięć kodeks prawny zna, przez życie się łokciami pcha". O najlepszych i najgorszych tekstach piosenek pisze Jacek Antczak."Jezu, to znowu się stało,/ Zakochałem się,/ aż mnie coś zabolało", więc "Jezu, jak się cieszę/ z tych króciutkich wskrzeszeń,/ kiedy pełną kieszeń/ znowu mam"Niby autorzy użyli tego samego "Jezusa", a piosenki wyszły im jakby z dwóch światów. Pierwsza, przebój zespołu Rh+, zatytułowana "Po prostu miłość", plasuje się wysoko we wszelkich rankingach najgłupszych polskich kawałków rockowych. Druga, Lecha Janerki, to jeden z tekstów arcydzieł stworzonych przez wrocławskiego artystę. Niestety, w stacjach radiowych, zwłaszcza komercyjnych, po wprowadzeniu obowiązku prezentowania większej liczby polskich piosenek, widać, że rodzimi wykonawcy z kręgu muzyki pop nie wiedzą albo po prostu nie mają o czym śpiewać. Albo wiedzą, ale nie potrafią ubrać tego w słowa. Ale, niestety, i tak Bo może nie mieli okazji do takiej radości, jak ja miałem - opowiada o genezie piosenki "Jezu, jak się cieszę" Lech Janerka. - Były lata 80., zarabiałem grosze jako fotograf w urzędzie i nagle wezwał mnie dyrektor. Wszedłem do niego jako taki zabidzony facet z fryzurą punkrockowca, a wyszedłem z wypłatą dwukrotnie większą, niż on miał, bo okazało się, że diametralnie zmieniły się stawki. Byłem tak ucieszony, że piosenkę o tym, że "znowu mogę myśleć,/ trochę jakby ściślej,/ i wymyślać śmiało nowy plan" napisałem w ekspresowym tempie - dodaje Janerka, który wszystkie swoje teksty wydał w tomiku pod intrygującym tytułem "Texty"."Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę", bo "ta piosenka jest pisana dla pieniędzy"Pierwszy z tych cytatów to fragment jednego z pierwszych i ulubionych utworów Jacka Cygana, napisanego 35 lat temu dla własnego zespołu Nasza Basia Kochana. Drugi - też przykład dobrego tekstu - Grzegorza Ciechowskiego. - To ironia, bo myślę, że gdyby Grześ chciał napisać piosenkę dla pieniędzy, nie byłaby tak świetna, jak "Mamona" - tłumaczy Jacek Cygan, autor ponad tysiąca piosenek, którego obok Andrzeja Mogielnickiego czy Bogdana Olewicza wymienia się jako jednego z najlepszych i dzięki temu najlepiej zarabiających polskich Mogielnickiego, który napisał "Mniej niż zero" czy "Takie tango" oraz dziesiątki innych największych przebojów Lady Pank i Budki Suflera, do Olewicza, autora "Autobiografii" i innych hitów Perfectu, oraz do Cygana, który stworzył "Dumkę na dwa serca", "To nie ja byłam Ewą" Edyty Górniak, "Jaka róża, taki cierń" Edyty Geppert i wszystkie wielkie przeboje Ryszarda Rynkowskiego, nie zgłaszają się jednak tłumnie młodzi wykonawcy, błagając o Ale jestem przeciwnikiem tego, by kogokolwiek zniechęcać do tworzenia własnych piosenek. Młodzi ludzie muszą wyrażać siebie, swe uczucia, swój stosunek do świata, i z pewnością nie robią tego dla pieniędzy z tantiem. Ich szczerość i tak zweryfikują odbiorcy, którzy je zaakceptują bez względu na jakość literacką albo odrzucą - uważa Jacek Cygan. Z zasady nie ocenia twórczości innych artystów, więc nie chce powiedzieć, kto jego zdaniem pisze... najgłupsze piosenki. - Ale podoba mi się, że wiele zespołów odkrywa teraz poetów typu: Gajcy, Baczyński czy Broniewski i czerpie pełnymi garściami z ich twórczości - mówi autor, któremu pisanie dla przyjaciół sprawia wciąż taką samą radość i nie jest tylko warsztatową poszukiwaniu autorów młodzi artyści odkryli również Jacka Kaczmarskiego. Jego twórczość aranżują na nowo i przypominają na swych płytach nie tylko wykonawcy z kręgów poezji śpiewanej czy piosenki literackiej, ale i rockowe Strachy na Lachy z kultowym tekściarzem Krzysztofem Grabażem Grabowskim czy reggae'owy Cygan za swojego mistrza uważa Jonasza Koftę. Inny autor znakomitych tekstów, Adam Nowak, nagrał ze swoim Raz Dwa Trzy płyty z twórczością Osieckiej i Młynarskiego, a mistrzami mistrza Wojciecha Młynarskiego byli Marian He-mar i Jeremi Przybora. - Podoba-ją mi się niektóre teksty pisane przez młodych autorów, ale moją misją jest propagowanie twórczości ukochanych artystów i mistrzów słowa: Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory - mówi Magda Umer, dorzucając do tej słynnej pary poetów piosenki nie mniej utalentowaną "starszą młodzież" w postaci Jana Wołka, Andrzeja Poniedzielskiego i Magdy Czapińskiej, autorki legendarnych "Remedium (Wsiąść do pociągu)" i "Świętego spokoju (Leżę pod gruszą)" oraz największych przebojów Anny Marii "Polska miłość" z tekstem Wojciecha Młynarskiego w wykonaniu Raz Dwa Trzy"W tej piosence dźwięki są i nic więcej,/ Ten, kto słowa miał pisać, to zwiał", gdyż "Piosenka musi posiadać tekst,/ Gdyby chociaż mucha zjawiła się,/ Mogłabym ją zabić, a później to opisać"Dzięki... nienapisaniu przez Magdę Czapińską obiecanej piosenki powstał nagrodzony na festiwalu w Opolu autorski przebój Doroty Miśkiewicz (z którego pochodzi pierwszy powyższy cytat). Utwór "Magda, proszę", opisujący oczekiwanie na to, że tekściarz weźmie się w końcu do roboty: "Magda, proszę! Pisz codziennie choć po trosze! Wiem, że nawet tu się zmieści odrobina jakiejś treści". Drugą legendarna piosenką o niemożliwości napisania do niej tekstu, który przecież "musi posiadać", jest "Teksański" Kasi Nosowskiej (drugi cy-tat powyżej). I choć wiele osób propozycję 22-letniej wówczas wokalistki grupy Hey: "Chcesz usłyszeć słowa,/ To sam je sobie wymyśl" uznało za niezbyt mądrą prowokację, okazało się, że w takich mękach twórczych rozwija się talent "rockowej Osieckiej".Dziś Nosowską uważa się za najlepszą polską tekściarkę, co potwierdza nie tylko to, że o piosenki zwróciła się do niej Mary-la Rodowicz, która zawsze wiedziała, co dobre, modne i mądre, ale także 11 nominacji do Fryderyka w kategorii "autor roku" (za nią na tej liście są Kazik Staszewski i Maciej Maleńczuk). - Kilka lat temu, gdy nie dostałem Fryderyka za teksty, pomyślałem, że debile dali go babie. Ale kupiłem jej płytę i diametralnie zmieniłem zdanie - przyznaje Lech Janerka. - Kaśka świetnie się rozwija, wyrasta na wyśmienitą autorkę, jest chłonna świata i potrafi świetnie puentować otaczającą nas rzeczywistość - dodaje nie ma swoich ulubionych autorów, ale są poszczególne piosenki, które go olśniewają. Tak było z lapidarnością "Kombinatu" Ciechowskiego, odkrywczością "Co ja tutaj robię" Kuby Sienkiewicza, refleksyjnością "W wielkim mieście" Adama Nowaka, niektórymi fragmentami tekstów Kazika czy piosenką, którą sam wykonuje: "Dni, których jeszcze nie znamy" Marka Grechuty, z niepokojącymi frazami: "Tyle było dni do utraty sił, /Do utraty tchu tyle było chwil".Piosenka "Po prostu miłość" zespołu Rh+"Ucieka od bla, bla, bla,/ blaaaa - dość już tego ma", czyli " słuchaj, słuchaj, je, je,/ piękne słowa mówią wszystko"W "Magazynie Gitarzysty" Tomasz Hajduk napisał długi tekst poradniczy, propagujący pisanie własnych tekstów i niekorzystanie z usług profesjonalnych autorów. Trzeba przyznać - kilkakrotnie powtarza, że warto by było, żeby teksty miały... sens (głębsze przesłanie to już wyższa szkoła jazdy) i żeby pisać, gdy się wyczuwa w sobie talent problem w tym, że trud-no spotkać młodego artystę, który tego w sobie nie wyczuwa. Hajduk tłumaczy, że można pisać o wszystkim, chociażby to było "bla, bla, bla - od najmłodszych lat", jak śpiewa Perfect. No i strzelił kulą w płot, bo to akurat zupełnie niegłupia piosenka, napisana na zamówienie przez Bogdana Olewicza. Równie dobrze można by poradzić, by pisać o zwierzętach, bo łatwo zrobić wielki przebój nawet z bezsensownych metafor. Przecież legendarne skrzydlate strofy o "sępie miłości, nie kochasz" z piosenki "Powiedz" Michała Wiśniewskiego przeszły już do annałów twórczości poetyckiej, podobnie jak "Widziałam orła cień", który na dodatek "przemierzał życia sens", co przyszło na myśl Kasi Stankiewicz z Varius o miłości jest przecież proste, bo miłość, jak napisał Wojciech Młynarski: "Nie umie błądzić gdzieś we mgle,/ Z obłoków tu nie spadła, nie,/ Na pięknych słowach nie zna się,/ Pol-ska miłość", albo Sidney Polak: "Otwieram wino ze swoją dziewczyną, /chciałbym, żeby ten czas nie przeminął ". Można? jeszcze prościej, byle do rymu, szczerze i przebój gotowy. Udowodniła to Gosia Andrzejewicz: "Śniadania nie jem, bo myślę o Tobie,/ Obiadu nie jem, bo myślę o Tobie,/ Kolacji nie jem, bo myślę o Tobie,/ A w nocy nie śpię, bo chce mi się jeść!". Udowodnić, na co ich stać w tworzeniu tekstów przebojów, niejeden raz, potrafi wielu rodzimych artystów, co pokazuje na przykład Feel i Piotr Kupicha: "Pokaż, na co cię stać, ale nie jeden raz, słuchaj/, słuchaj, je, je". Szkoda, że dla potencjalnych autorów tekstów lekturą obowiązkową nie jest wiersz - piosenka naszego mistrza Andrzeja Waligórskiego. Ciągle aktualna, no, może war-to by zamienić ekstramocne na marlboro albo chociaż na viceroye: "By tekst stworzyć, niepotrzebne jest natchnienie et cetera/ I zbyteczna jest znajomość światłych ksiąg i pięknych sztuk,/ Byle paczka ekstra-mocnych, takich mocnych jak cholera. (...)By tekst stworzyć, trzeba kochać, cierpieć oraz obserwować,/ Więc psa kochaj, choćby za to, że jest wierny tak jak pies,/ Cierp z powodu ekstramocnych, z których zwykle boli głowa/ I obserwuj to, co piszesz. Bo to właśnie zwie się »tekst«". A na koniec piosenka z tekstem... autora tekstu o tekstach, Jacka Antczaka
ta piosenka jest pisana dla pieniędzy